Dziś dwudziesty stycznia,jutro dzień babci,to już 4 doby od mamy śmierci,a jej brak jest dalej taki
nierealny...za każdym razem jak idę spać,śni mi się że jestem z mamą,raz że wstała po śmierci
jesteśmy w chinach,drugi że żucamy w siebie śnieżkami,jeszcze inny że patrzę na mamę jak stoi w
ciągu powietrza,takie indoor skydiving,w białym stroju i wywija fiflaki....
Dzisiaj tata miał fazę obwiniania się za wszystko...czyli miedzyinnymi że mamy nie wyleczył i że
pozwolił lekarzom,ukochaną zatruć chemią i częściowo zabić radioterapią,a potem operować jeszcze
raz,no i przy okazji sterydy :/
Biedaczek,naprawdę bierze na siebie całą odpowiedzialność, był świetnym opiekunem,pewnie ,jak
każdy człowiek(za którego się nie uważa, ale jest)popełnił błedy,ja też,i coraz bardziej mnie uderzają
po twarzy, i mój mózg stara się przypomnieć sobie każdziusieńki błąd,kłótnię,złość,szmeranie pod
nosem....I zdaję sobię sprawę jak złą córką czasem byłam,jak zajmowałam się głupotami,spałam albo
oglądałam jakiś debilizm na YT,zamiast przyjść i się przytulić,porozmawiać,coś,cokolwiek razem
zrobić,ale przede wszystkim widzę teraz jaka cierpliwa,kochana i wyrozumiała była moja
Mama.Wiedziała że jestem złym debilem bo nastolatki tak mają,okres,studia i hormony i te
rzeczy(lepsze takie wymówki niż stwierdzenie że po prostu chodzę wiedznie zła albo
smarkastyczna,bez powodu)
4 dni,a ja dalej widzę mamy bielutką zmęczoną twarz, gdy zamykam oczy, spoczywającą w
łóżku,ręczniczek na którym opierała główkę,koszulkę i niedopraną plamę po curry,i już niestety zimne
ręce...Niby stan się pogarszał,niby tata mnie ostrzegał że to kiedyś się stanie,żebym więcej była z
mamą,wszystko to na nic,ja i tak miałam jakąś głupią wiarę i nadzieję że to tylko dołek,chwilowy
upadek,że,żeby było dużo lepiej,chwilowo musi być gorzej,nigdy nie przypuszczałam że mamie może
się cokolwiek stać,że może zniknąć,cierpieć,śmierć nie była opcją,przecież to MOJA mama,przecież
musi być wieczna,niezniszczalna i nieskończona....chyba każde dziecko tak myśli...
”Życie” jest teraz takie samotne,zmęczone,szare, bez smaku i zapachu,powolne i bez sensu....Po co
robić jeść skoro nie mogę się podzielić z mamą,po co żartować albo cokolwiek opowiadać,skoro
mama tego nie usłyszy i się słodko nie uśmiechnie...znikneło wszystko co piękne
Dzisiaj przeglądaliśmy,sortowaliśmy i archiwizowaliśmy (obzdjęciować, schować i podzielić się
wspólnymi wspomnieniami) większość mamy rzeczy,czyli kosmetyki,kremy,ubrania,spinki,peruki
(bidulka,obcieli ją na łyso,i potem nie lubiła swoich krótkich złocistych i mięciutkich loczków). A oczy
mokre przy każdym wspomnieniu, ooo spodnie z tajlandii,ooo koszulka którą mamie oddałam jak
przestałam się w nią mieścić,o i jeszcze jedna,aaaa zobacz, sukienka którą mama nosiłą jak byłam
berbeciem i która jest na zdjęciach,ooo opaska i naklejki i Emiratów (linie lotnicze),ooooo jasno
niebieski polar który nosiła na Gran Canarii.... trudny dzień,straszny,dotykać Mamy święte rzeczy,i
chować,i wtedy uderza jak młot,że mamy nie ma,że ich już nie użyje
I znajdujemy nowe zdjęcia,prosimy po rodzinie i przypominamy sobie słodkie chwile razem i
podziwiamy jaka Marta jest piękna,zgrabna słodka i powabna....Trudno jest powstrzymać łzy(ale w
sumie nie ma po co) ale jeszcze trudniej jest uwierzyć że to nie jest sen,że to się naprawdę dzieje i nic
nie możemy na to poradzić,że mamy nie ma gdy wstajemy z rana.
Wiem że chaotycznie,ale tylko tak mogę teraz pisać i myśleć,nic się do niczego nie klei i czuję że nie
mogę w pełni opisać słowami swoich uczuć...i w jakim stopniu pęka mi serce na wspomnienie mamy
ostatnich oddechów
Twoja Córka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz