listy do M

najpierw córka

Moja mama,moja siostra,moja najlepsza przyjaciółka i mój ideał człowieka.
Nie wiem nawet gdzie zacząć,słucham teraz ze smutkiem Kasi Nosowskej,jednej z mamy ulubienic,ale do której Mamcia niechętnie się przyznawała,a przynajmniej mi się tak wydaje.....Przypomina mi się jak właśnie leciała Era Retuszera,słoneczny dzień w popielżynie,a mama akurat wspinała się na modrzewie,tak w liczbie mnogiej,dlatego że były trzy zrośnięte razem,zupełnie jak my,nasza trójka była zawsze razem zupełnie jak te modrzewie,trzy śpiące misie,jak to kiedyś nazwałam na kanarach,nasze society.Bo zwykłe społeczeństwo nam nie odpowiadało,bo nigdy nie pasowaliśmy i zawsze nam przeszkadzały te duże masy „normalnych” owiec,czyli wełniaków,kukieł bez uczuć którymi można manipulować do woli....Mama nie znosiła takich ludzi,zawsze była inna,wyjątkowa, trochę zwariowana,odważna,zacięta,smukła i piękna....i nie znosiła kamer.Czemu? bo gdy tylko wychodziliśmy  z domu,na siłownie,odebrać mnie z przedszkola czy na spacer  to ktoś próbowaj Jej zrobić zdjęcie.Nie wiem jak można być aż tak pięknym,ale mama była.
Dopiero teraz tata mi uświadamia i zdaję sobie sprawę,przglądając mamy komputer,telefon,czy część rzeczy które zostawiała na pamiątkę(wszystkie te małe origami,branzoletki,naszyjniki,muszelki malowane,jakieś rzeczy z gliny,borkatu,kleju,bibuły czy guzików albo włóczki,WSZYSTKO MAMA ZACHOWAŁA) teraz widzę jak bardzo mama mnie kochała,i jak zawsze była ze mnie dumna,cokolwiek by się nie działo.Mama zawsze była dla mnie wsparciem,i ulubionym rodzicem(tata jest od krzyczenia dyscypliny złości itp) i jej miłość była bezwarunkowa,tak naprawdę.Teraz widzę po wszyskich zdjęciach które mi robiła,świadectwach które zachowała że może i mama mi tego często nie mówiła,ale taka była ze mnie dumna że czuję się jak absolutna świnia że częściej z mamą nie przebywałam,że nie zawsze mamie pomagałam i że kiedykolwiek byłam na nią zła......Była moim dziubuśiem(to chyba z którejś kreskówki) przesłodkim koteczkiem,i ziemniakożercą.Ziemniaki były mamy ulubionym warzywem,w absolutnie każdej formie,może z wyjątkiem czipsów i placków ziemniaczanych Z CUKREM(FUUUUUUJ) bez cukru to znikały w ułamki sekund,tak samo placki z jabłkami.....I SER,mama bardzo lubiła ser,każdy,kozi,ostry,łagodny,twardy czy miękki.Mama piekła superowski keks, i robiła nam pomidorówkę albo grzanki z serem jak taty nie było w domu....Któregoś razu,kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Petofiego,tata pracował,a my zrobiłyśmy grzanki z serem i szczypiorkiem,  zostały stygnąć a My poszłyśmy na spacer,nasz wtedy pies Nara,została w domu.Po powrocie wracamy do szczęśliwego psa,zero grzanek i szczypiorek na podłodze...Mama prawie wyszła z siebie i staneła obok.Ale Narze się nie dostało,bo mama była kochana i nigdy by nie skrzywdziła zwierzaka.
KOTY.....Marta(tak ,mam imię po mamie,i jestem z tego tak dumna że nie da się tego opisać) uwielbiała koty,jak ser,każde,bo koty są trochę jak mama,niezależne,przychodzą kiedy chcą jeść,w zasadzie zawsze chcą jeść (tyle że mama była wiecznie szczupła),są śliczne,słodkie,małe i warczą.
Co do psów....MEH,niestety psy nie były faworytami,bo gdy tylko wychodziliśmy z naszymi psami na spacer,i była gdziekolwiek woda,mokre psy podbiegały do mamy się wytrzepać,zawsze,za każdym razem,to jakiś psi instynkt,sytuacja powtarzała się z nie naszymi psami,na kanarach czy na tajlandii.
Gdy tylko miałam problem z nauką,i tata mi nie potafił przez godzinę wrzeszczenia i denerwowania się nic wytłumaczyć,to mama bez problemu i cierpliwie w 15min dawała radę...IN  YOUR FACE DAD!!! Wczoraj byliśmy znów w popielżynie,i znalazłam swój stary klaser pełen „karteczek” czyli takie a5 lub a6,kartki kolorowe z postaciami z kreskówek i filów,taka moda jak miałam 6 lat...pamiętam jak mama mi kupowała przez internet,i zawsze trafiała najfajniejsze...i uwielbiała budować ze mną cuda z klocków LEGO,cuda głownie były mamy,moję to były dziwolągi.Na petofiego bawiła się ze mną lalkami,i robiła do nich ubranka,potem dostałam samochodziki którymi również się bawiłyśmy.I olbrzymią maskotkę kota sylwestra,którego białe części były szare po paru dotknięciach mych klejących rączek.O tak,byłam brudnym i szczęśliwym dzieckiem....
Twórzenie czegoś z niczego,to mama mi przekazała,była strasznie pomysłowa i resourceful, rok temu na gran canarii zaczeła znów robić na szydełku(nie dosłownie robić) i oddałam mamie trochę włóczki,wow,takie fajnie kwiatki i wzorki zrobiła!!dopiero teraz  przebierając  tylko z wierzchu Dziubusia rzeczy,zobaczyłam te robótki,ach no i jeszcze mam zajefajny sweter z dużymi oczkami z włochatej białej i fioletowej wełny,zrobiony na drutach przez mamę, gdy była na studiach.
Dwie noce przed mamy smiercią dostawiłam tapczan do mamy strony łóżka,i spałyśmy obydwie noce trzymając się za ręce,z tydzień wcześniej pomalowałam mamie paznokcie perłowym lakierem(mama nienawidziła pereł,ale perłowy kolor,lakier czy szminka były faworytami)bidulka już miała wychudzone rączki bo nie dawała rady jeść,i siniaki po węflonach i kłuciach.....W pewnym momencie mama wyrwała swoją rączkę z mojego uścisku,i już myślałam że to skurcz,atak czy nagły ból...ale nie,to mama podniosła rączkę żeby mnie pogłaskać po głowie.Po plecach przeszło mi ciepło i takie przyjemne ciarki,takie same jak wtedy kiedy byłam ważnym i przemądrzałym kurduplem który mędził i prosił i nie dawał żyć,bo chciałam żeby mama mnie poczesała,albo zrobiła warkoczyki,albo jakieś inne cuda,do przedszkola czy do szkoły...Jakie to było nieskończenie przyjemnie,jak mama mnie czesała,tak delikatnie,próbując zadbać i zachować każdy włosek,powolutku i głaszcząc mi głowę po każdym przeciągnięciu grzebienia,i zostawiając zapach cytrynowego kremu glicerynowego(mamy ulubiony,wręcz jedyny wtedy krem do rąk).No i przycinanie włosów:zawsze mama,swoich i moich,chociaż raz pozwoliła się ostrzyc tacie,z bardzo słabym efektem końcowym i dużą ilością mamowej furii...
Tata właśnie znalazł na mamowej poczcie(email) formularz złoszenia na kurs paralotniarstwa...tak,mama zawsze chciała latać,na co moi dziadkowie niestety nigdy nie pozwolili,a my z tatą nigdy mamie nie zafundowali,bo zawsze przeszkadzał jakiś pierdół....nauka? Rób to co Ci się śni i co uwielbiasz,nie odkładaj nic na później...będzie za późno...Mama zawsze lubiła starty i lądowania jak lataliśmy,bo „wątroba i żołądek skacze” i tak samo z rajdami i szybką jazdą..
Sytuacja z jazdy sabem w niemczech(do hiszpanii) tata śpi,ja prawie też, a mama jedzie 180km/h,tempomat był na 150,kończy nam się paliwo, dziubuś: „a bo on(saab) sam przyspieszył”...
Bodaj rok temu, już w etapie gdy mama była wyniszczona radio i chemio”terapią”,kupiliśmy mamie lot paralotnią z instruktorem,o rany,ale była happy,kręcąc kółka i spirale i patrząc na nas z góry.I mieliśmy powtórzyć lot...ale jakoś nigdy się znów do tego nie zabraliśmy,daliśmy dupy i tyle...nie pomogliśmy mamie spełnić jej marzenia....

Tata wspomina jak wystartowali razem w konkursowej jeździe samochodem,KJS,mama jako podekscytowany i roztargnięty pilot,a tata jako nerwowy,niecierpliwy i równie podekscytowany kierowca...Często razem jeździliśmy na rajdy,drifty i kjs-y, mama nie znosiła kurzu, a tata się ślinił na dzwięk silników,a ja narzekałam,jak porządne dziecko...A na teneryfie fascynowaliśmy się subidą de tamaimo,i kierowcy się gapili na mamę,a Jesus(puerto de santiago most famous i sympatyczny fotograf) strzelał mamie fotki.I były BM-ki i mozler,jakieś niziutkie gokarto-podobne...A mama jako porządny kibic zajadała się chrupkami ryżowo-kukurydzianymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz