poniedziałek, 26 marca 2018

Wspomnienia taty cz.6

Wspomnienia  taty cz. 6
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych powoli  przestawała być „Myszką”. Podlotek zmieniał się w piękną dziewczynę. Teraz już była „Martą” żeby za parę lat zostać  : „Dużą Martą”.





Miała trochę kompleks swoich rudych włosów ale Babcia Bola , którą odwiedzaliśmy w Łodzi z okazji różnych świąt (poniżej: Wielkanoc, kwiecień, 1988), usiłowała Ją z tego kompleksu leczyć opowiadając

trochę pewnie konfabulowane historie o swoich przedwojennych koleżankach, które dzięki rudym włosom miały rzekomo wielkie powodzenie i bogato wychodziły za mąż.   Marta odbierała te opowiadania trochę z przymrużeniem oka - ale to znakomicie poprawiało jej humor.

Wakacje 1989 spędzaliśmy w Karkonoszach. Dużo chodziliśmy wtedy po karkonoskich szlakach .  Marta kochała góry. Była wytrzymała, wysportowana .Nie przerażały Jej odległości , wysokości ani zmienna pogoda. Miała już wtedy tendencje do schodzenia ze szlaku w poszukiwaniu ciekawszych miejsc, widoków a czasem po prostu  - drogi na skróty, co, jak piszą Arek i Martusia, objawiło się potem na Kanarach. Miała doskonałą orientację w terenie . Zbierała pieczątki i odznaki karkonoskich schronisk, które przechowuję do dziś na pamiątkę tamtych pięknych dni ; zbierała także kolorowe kamyki. Ta tendencja do różnego rodzaju zbieractwa towarzyszyła Jej przez wiele lat .Zwiedzaliśmy słynny zamek Czocha, o czym już pisałem , zorganizowaliśmy też wyprawę do miasta Liberec w Czechach i jego  ciekawych okolic. Kiedyś wybraliśmy się na taki relaksowy „Szlak Przyjażni” ze Szrenicy - na Snieżkę. Po drodze zaskoczył nas deszcz i silny wiatr. Ale dla Niej to nie miało znaczenia. Była tak zafascynowana widokiem chmur przepełzających przez górski grzbiet, że trudno Ją było namówić do kontynuacji wycieczki.



    






                 ZA  OCEANEM  (I)
W czerwcu 1993 roku Marta przyleciała do mnie do Stanów. Już na samym początku było „wejście smoka”. Miała przesiadkę w Nowym Jorku. Samolot się spóźnił i ten do Waszyngtonu zdążył odlecieć. Denerwowałam się bardzo : czy sobie poradzi, pierwszy raz sama, w dalekim obcym kraju, co z bagażem, co z językiem, czy się nie zgubi na wielkim nowojorskim JFK Airport. Nie były to jeszcze czasy powszechnej dzisiaj mobilności międzynarodowej młodych ludzi. Przybywała z zapyziałej jeszcze wtedy Polski . Nie miała żadnego doświadczenia. Nie miała komórki żeby jakoś się ze mną skontaktować. Moi gospodarze  - Amerykanie – też się niepokoili. Telefonowaliśmy na JFK ale nawet w Stanach nie było wtedy łatwe odnalezienie Jej tam. W końcu po 3-ch czy 4-ch godzinach udało się ustalić , że jest na liście czekających na lot do Waszyngtonu i wtedy Ona się odezwała. Nie mogła sobie poradzić z automatem ale wyszukała jakiś Office, z którego pozwolili Jej zadzwonić „Tata, przepraszam, nie denerwuj się, wszystko w porządku, za dwie godziny mam samolot do Waszyngtonu”. Moi gospodarze byli pełni podziwu. Mieli córkę dwa lata starszą od Marty, już na studiach i przyznali, że w analogicznej sytuacji np. w Europie ona pewnie by sobie nie poradziła. O godzinie 1-ej w nocy wyjechałem po Martę na lotnisko DCA na wyspie na Potomaku (dziś Ronald Reagan Airport) i ok. 2-ej w nocy przyjechaliśmy do naszego miejsca zamieszkania w Fairfax (Virginia). Gospodarze czekali. Nic mi nie mówiąc przygotowali kolację. Były kwiaty i szampan. Powitali Ją oklaskami (standing ovation ! ). I takie to było „wejście smoka” Marty do Ameryki.
Zaczęła się „amerykańska przygoda”.
W tym domku mieszkaliśmy :




A tu widać „nasz” samochód :   
         
Zaczęliśmy od zwiedzania stolicy i okolic :
          





                                   Pomniki : Pułaskiego i Kościuszki


                        
















W punkcie „0” pod kopułą Kongresu :















Pomnik Jeffersona:


Pomnik Lincolna :
        

Największe wrażenie wywarł jednak na Marcie pomnik „Wietnamski” z nazwiskami 50 tys. poległych a szczególnie jego kształt, odzwierciedlający chronologicznie ponurą statystykę tej wojny  (na początku mało nazwisk, potem najwięcej w kulminacyjnym momencie wojny i potem coraz mniej , w miarę jak wojna wygasała). Pamiętam jak potem dyskutowała z moim gospodarzem (emerytowanym pułkownikiem Marines), który był weteranem tej wojny,  na temat jej sensu i celowości i on był zaskoczony Marty logiką i konsekwencją w tej dyskusji.

Na cmentarzu Arlington.
Grób Kennedy’ego                     i Grób Nieznanego Żołnierza

























Grobowiec pierwszego gubernatora Alaski gen Włodzimierza Krzyżanowskiego :
                      
W Waszyngtonie jest wiele ciekawych miejsc do oglądania ale Martę najbardziej fascynowały muzea Smithsonian. Mają chyba najwięcej na świecie ekspozycji z zakresu nauki i techniki (już wtedy było bardzo dużo interaktywnych). Potrafiła spędzać tam długie godziny. Bywało, że odwoziłem Ją rano i zabierałem póżnym popołudniem. Mówiła potem, że zamiast do szkoły mogłaby chodzić do tych muzeów i szybciej by się wszystkiego nauczyła. Najbardziej interesowała Ją biologia i geologia a szczególnie różnokolorowe minerały z całego świata no i oczywiście skały księżycowe.
Wychowana w „socjalistycznych”   realiach polskich od czasu do czasu bywała zaskoczona obrazkami amerykańskimi. Spacerowaliśmy po Georgetown  - dzielnicy może najbardziej podobnej do miast europejskich (campus uniwersytecki , dużo małych sklepików i kafejek, ulice nie takie szerokie jak w centrum ). Na jednej z bocznych uliczek zaparkowany był mikrobusik, chyba Volkswagen w całkiem dobrym stanie. Na przednich siedzeniach spał sobie młody człowiek. Wywiesił kartkę, że jest po studiach, jest „homeless” i „jobless” i prosi o wsparcie. Wywiesił też plastikową, przezroczystą torebkę na pieniądze. Było w niej już prawie sto dolarów. I wtedy Marta zapytała: „Tata, czy u nas bezrobotni po studiach też będą zarabiać w ten sposób więcej niż pracujący ?”. I to były prorocze słowa.
Marcie bardzo podobała się Alexandria (jedno z 3-ch dużych miast tworzących stołeczną aglomerację) a szczególnie jej starsza część z kolonialną zabudową. Jeździliśmy tam czasem pospacerować nad Potomakiem albo popływać statkiem z dużym kołem łopatkowym z tyłu.
      



Czasem, gdy zdarzyło nam się źle zaparkować , lubiła dyskutować z miejscowymi policjantami, którzy Ją „podrywali”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz